Omne trinum perfectum – wszystko, co potrójne jest doskonałe. Sławna survivalowa zasada trójek może i doskonała nie jest, ale na pewno jest przydatna. Zwłaszcza dla poczatkujących adeptów sztuki przetrwania. Spełnia w zasadzie dwa cele – pomaga właściwie „ustawić” priorytet oraz ułatwia… ich zapamiętanie. Już za moment wyjaśni się, co mam na myśli.

Spis treści:
1. Mnemotechnika i hierarchia
2. Zasada trójek i trzy sekundy bez decyzji
3. Zasada trójek i trzy minuty bez tlenu (lub np. w zimnej wodzie)
4. Zasada trójek – trzy godziny bez schronienia, ubrania i ognia
5. Zasada trójek i trzy dni bez wody
6. Zasada trójek i trzy tygodnie bez jedzenia
7. Trzy miesiące bez kontaktu z innym człowiekiem, czyli społeczny aspekt zasady trójek
7. Dwa słowa na zakończenie

zasada trójek

Mnemotechnika i hierarchia

Na pewno słyszeliście o mnemotechnikach, czyli sposobach ułatwiających zapamiętywanie, przechowywanie i przypominanie sobie określonych informacji. Mówiąc po ludzku, to taki sprytny sposób na zapamiętanie jakieś istotnej rzeczy – każdy pewnie zna szkolną formułkę „pamiętaj chemiku młody…”.

Zasada trójek w pewnym sensie jest takim właśnie sposobem na zapamiętanie i utrwalenie sobie hierarchii survivalowych priorytetów opartych o nasze fizjologiczne i, w mniejszym stopniu, społeczne potrzeby.

A mówiąc już zupełnie wprost, zasada podpowiada nam, o co zadbać, o czym pamiętać i jak się zachować w kryzysowej sytuacji.

Jak brzmi zasada trójek?

Zasada trójek w swojej sześciopunktowej, rozbudowanej wersji brzmi tak (definicja pochodzi z Encyklopedii Nowoczesnego Survivalu):

Przeciętny człowiek może przeżyć mniej więcej

  • 3 sekundy, jeśli w sytuacji zagrożenia nie podejmie decyzji lub podejmie decyzję złą,
  • 3 minuty bez tlenu (powietrza) lub np. w zimnej wodzie,
  • 3 godziny bez odpowiedniego ubrania, schronienia, ognia itp.,
  • 3 dni bez wody,
  • 3 tygodnie bez jedzenia,
  • 3 miesiące bez kontaktu z innym człowiekiem.

Zasada trójek i trzy sekundy bez decyzji

drogi w lesie

W myśl „trójki” w momencie kryzysowym najistotniejsza jest właściwa ocena sytuacji, decyzja i błyskawiczna reakcja. Dlaczego? To dość oczywiste – w takich chwilach nie ma czasu na wahanie, na rozważanie „plusów dodatnich” i „plusów ujemnych”, na gdybanie i dzielenie włosa na czworo. Trzeba po prostu działać. I stąd te, umowne oczywiście, trzy sekundy. Gdy upłyną, zwykle jest już za późno.

Przykład: widzicie, że prosto na Was biegnie wielki pies. Głośno ujada, z pyska toczy pianę. Kto wie, może jest wściekły? Dystans między wami kurczy się z sekundy na sekundę. Jeśli nie zachowacie zimnej krwi, jeśli strach Was sparaliżuje i nie podejmiecie decyzji tu i teraz, to zrealizuje się najgorszy z możliwych scenariuszy: bestia Was dopadnie i dotkliwie pogryzie. Jeśli jednak przezwyciężycie stupor, być może wyjdziecie z tego bez szwanku – uciekniecie albo jakoś się obronicie. Tak czy inaczej, kluczowa jest tu ocena sytuacji i błyskawiczna decyzja.

Ktoś może jednak powiedzieć, że ludzie, będąc w szoku, zachowują się różnie. Czasem stres jest tak silny, że uniemożliwia działanie. I to nie jest niczyja wina, po prostu organizm tak reaguje na zagrożenie. Jeśli chcemy uniknąć takiej sytuacji, mamy chyba tylko jedno wyjście – trening, cholernie realistyczny trening. Słowem, chcąc ocenić, jak zachowamy się w sytuacji stresogennej, musimy się w niej po prostu znaleźć i się przekonać. Powinniśmy więc zaaranżować jakieś nieprzyjemne zdarzenie, rzecz jasna w warunkach „laboratoryjnych”, czyli w pełni kontrolowanych, no i się sprawdzić. Im częstsze i bardziej realistyczne będą takie ćwiczenia, tym lepiej. Dzięki nim przyzwyczaimy organizm do działania w „trybie alarmowanym”.

Zasada trójek i trzy minuty bez tlenu (lub np. w zimnej wodzie)

maska przeciwgazowa

Tlen to w życiu każdego człowieka dość ważna rzecz. Bez niego po trzech minutach (lub czterech albo pięciu, to zależy od warunków i indywidualnych uwarunkowań) umrzemy. Nic więc dziwnego, że na naszej liście jest tak wysoko. Ale tu nie chodzi wyłącznie o oddychanie – w tym punkcie uwzględniamy także gwałtowne wychłodzenie, wykrwawienie, walącą się na głowę lawinę i podobne sytuacje, w których „czas biegnie piekielnie szybko”.

W takich momentach musimy działać zdecydowanie i w sposób przemyślany. A to uda się tylko, gdy zawczasu przećwiczymy i przygotujemy się na różne, nieprzyjemne scenariusze. Powinniśmy na przykład zastanowić się, co robić, gdy w naszym domu wybuchnie pożar. Dobrze byłoby wiedzieć co czym gasić, gdzie się ewakuować, no i czy najpierw zająć się dziećmi, współmałżonkiem, a może niedołężną babcią? Możemy nawet pomyśleć o masce przeciwgazowej (uwaga na marginesie: zwykłe, węglowe filtry nie chronią przed czadem!). Powinniśmy także nauczyć się tamować krwotoki, w tym te poważne, bezpośrednio zagrażające życiu (jeśli zastanawiacie się, po co to komu, pomyślcie o wypadku samochodowym i o wykrwawiającym się na foteliku dziecku…). Jeśli zaś zamierzamy chodzić po lodzie i liczymy się z możliwością jego załamania, przygotujmy się na taką przykrą ewentualność – weźmy nóż, przewiążmy się liną. Zróbmy cokolwiek, co zwiększy nasze bezpieczeństwo.

W tym miejscu pozwolę sobie na pewną ogólną uwagę, może i niezbyt odkrywczą i błyskotliwą, ale konieczną: w każdej sytuacji przede wszystkim myślmy i przewidujmy możliwe konsekwencje własnych poczynań. No i przygotowujmy się na najgorsze. Takie podejście do sprawy zawsze było jednym z filarów survivalu.

Zasada trójek – trzy godziny bez schronienia, ubrania i ognia

ognisko

Przed nami trzecia w kolejności rzecz do załatwienia. Tu sprawa jest prosta: jeśli akurat nie biegnie na Ciebie wściekły brytan lub nie wykrwawiasz się i nie pluskasz w lodowatej wodzie, pomyśl o schronieniu i komforcie termicznym. Pomiń ten punkt, a w „sprzyjających” warunkach po kilku godzinach będziesz martwy.

Czego uczy nas ta „trójka”? Ano tego, że w EDC powinniśmy mieć zapalniczki (zwykłe i sztormowe), „rozpałkę” (np. wacik nasączony palną substancją), krzesiwo i folię NRC. Taki zestawik pozwoli nam dość sprawnie rozpalić ogień, nawet w niezbyt sprzyjających warunkach. Kolejną ważną sprawą jest ubiór. Znacie to skandynawskie porzekadło, że nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani? Słowem, wychodząc z domu powinniśmy dostosować się do panujących warunków atmosferycznych. Niby wiadoma sprawa, ale jeśli ktoś mieszka w dużym mieście, nie zawsze zwraca na to uwagę. W „betonowej dżungli” zawsze jest się gdzie schować, do tego jeżdżą autobusy, taksówki itd. Do domu można więc w miarę sprawnie wrócić. Poza miastem sprawy mają się jednak inaczej – tu często trzeba liczyć wyłącznie na własne siły, a gwałtowna zmiana pogody może dać nam nieźle w kość. Do pomyślenia są sytuacje, w których będziemy musieli spędzić „w terenie” kilka nieplanowanych godzin. A wtedy zestaw EDC oraz odpowiednie ciuchy i umiejętności będą na wagę złota.

Nie możemy odnaleźć pasujących produktów do zaznaczenia.

Jeszcze jedna uwaga. Jeśli chcecie przeczekać niespokojne czasy w miejscu ewakuacji („bezpiecznej przystani”), zadbajcie o to, by zawczasu przygotować tam schronienie. Może to być domek letniskowy, blaszany garaż, nawet solidny, wojskowy namiot (pisałem o tym w artykule o ewakuacji). Ale nawet gdy zamierzacie zbudować tam szałas, przygotujcie się do tego – sprawdźcie, czy w okolicy znajdziecie odpowiedni budulec, wyznaczcie dogodne miejsce, zgromadźcie opał. Jednym słowem, nie odkładajcie wszystkiego na ostatnią chwilę. W sytuacji kryzysowej improwizacja nie zawsze zda egzamin. A te umowne trzy godziny to naprawdę mało czasu.

Zasada trójek i trzy dni bez wody

butelka wody

2,5 litra wody – taką ilość wody dziennie powinien wypijać „statystyczny” człowiek. Zakładając, rzecz jasna, że mieszka w klimacie umiarkowanym i powstrzymuje się od ciężkiej pracy. A jeśli trwa akurat upalne lato, a nasz „statystyczny” ucieka przed wojną, klucząc po lasach i bezdrożach? No to będzie potrzebował tej wody więcej, znacznie więcej. Będzie jej potrzebował tak dużo, że całego zapasu raczej nie udźwignie. Pozostanie mu pozyskiwać wodę w terenie. A do tego trzeba się przygotować. I to jest właśnie sedno czwartej reguły.

Kilka uwag a propos wody. Pamiętajmy, że jeśli jej nie mamy, nie powinniśmy jeść. Trawiąc, organizm „zużywa” życiodajny płyn. Zapotrzebowanie na H2O wzrasta ponadto, gdy temperatura spadnie poniżej 0° Celsjusza. Mroźnie powietrze jest suche – oddychając nim siłą rzeczy nawilżamy je i nawilżone wydychamy. O biegunce nie muszę chyba wspominać. Jeśli dopadnie nas „w terenie”, już po kilku godzinach możemy być odwodnieni.

Chcąc korzystać z przygodnych źródeł (ze strumieni, rzek, jezior, stawów, bajor itp.) musimy nauczyć się wodę uzdatniać. Możemy to zrobić na kilka sposobów: gotując ją, filtrując lub sięgając po tabletki do oczyszczania, by wymienić tylko najpopularniejsze metody. Chyba najprostszym i najwydajniejszym narzędziem do jej oczyszczania jest filtr, usuwający znakomitą większość zanieczyszczeń mechanicznych, chemicznych i biologicznych. Gotowanie to metoda stara i sprawdzona. Zawsze możemy też ad hoc stworzyć filtr węglowy – wystarczy do tego węgiel, piach, szmatka i butelka. Takie ustrojstwo nie daje jednak żadnych gwarancji.

Zasada trójek i trzy tygodnie bez jedzenia

gar na ognisku

Przed nami kwestia jedzenia. I to dopiero na piątym miejscu! Niech nas to nie dziwi – bez żywności wytrzymamy, w zależności od uwarunkowań fizjologicznych i trybu życia – trzy, a może nawet cztery tygodnie. To sporo czasu. Ponadto w naszym klimacie o jedzenie wcale nie jest tak trudno, pod warunkiem, że jeść będziemy (prawie) wszystko, co nam wpadnie w ręce. Słowem, na śniadanie, zamiast jajecznicy na boczku, upichcimy sobie chrząszcze, żuki, a do tego trochę kłączy i korzonków. Problemem jest oczywiście zima, do której koniecznie trzeba się przygotować.

Nie możemy odnaleźć pasujących produktów do zaznaczenia.

A jak już o przygotowaniu mowa, to gromadzenie żywności jest zawsze ze wszech miar rozsądnym posunięciem. Spójrzmy na to choćby z ekonomicznego punktu widzenia. Jeśli myśląc o najgorszym kupimy kilkanaście kilogramów różnych kasz, makaronów, fasoli i ryżu, a więc produktów spożywczych, które można długo przechowywać, to na pewno na tym nie stracimy, a raczej zyskamy. Dlaczego? Odpowiedzią jest oczywiście inflacja. Taką żywność można, w odpowiednich warunkach, trzymać „w spiżarce” nawet kilka lat. Przez ten okres produkty spożywcze raczej podrożeją, niż stanieją (zwłaszcza w obecnych, niespokojnych czasach). A gdy uznamy, że nadeszła już pora i zaczniemy zapasy zjadać, to przez jakiś czas nie będziemy musieli wydawać na jedzenie większych pieniędzy.

Jeszcze jedna uwaga. Przygotowując się na „apokalipsę” (wojnę, kolejną pandemię, „zombifikację” prawie całej populacji etc.) warto nauczyć się polować, łowić ryby, oprawiać zwierzęta, sadzić i pielęgnować warzywa oraz owoce, konserwować żywność (wędzić, suszyć, wekować). Mówiąc wprost, warto nauczyć się tych wszystkich umiejętności, które dla naszych przodków były czymś zupełnie zwyczajnym, wręcz prozaicznym. Przecież dla wielu z nas, wychowanych w czasach dobrobytu i obfitości, to czarna magia.

Trzy miesiące bez kontaktu z innym człowiekiem, czyli społeczny aspekt zasady trójek

uścisk dłoni

W tym miejscu wypada wspomnieć o w zasadzie dwóch sprawach. Pierwszą są nasze potrzeby psycho-emocjonalne, drugą zaś fakt, że jesteśmy istotami społecznymi. Obie te rzeczy są zresztą ze sobą ściśle powiązane.

Co mam na myśli, mówiąc o tych wszystkich społecznych potrzebach? Trywialną w istocie rzecz – chcąc w dłuższej perspektywie czasu funkcjonować w miarę normalnie („zdrowo”), potrzebujemy innych. Nie chcę się tu wikłać w filozoficzne roztrząsania, ale w niemałej mierze to Ci „inni” nadają sens naszemu życiu. Zazwyczaj to dla nich – dla małżonków, partnerów, dzieci, rodziców, przyjaciół etc. – podejmujemy trud i ryzyko, to dla nich z jednych rzeczy rezygnujemy, a o inne zabiegamy. Człowiek jest po prostu tak skonstruowany. Arystoteles (a jednak filozofia…) powiada, że żyć samotnie mogą wyłącznie zwierzęta lub bogowie. My jednak nie jesteśmy ani jednymi, ani drugimi. Potrzebujemy towarzystwa, gdyż zaspokaja ono nasze głębokie emocjonalne potrzeby. No i podnosi morale.

W grupie raźniej. I bezpieczniej

Ale to nie wszystko. Pisząc o tej „trójce” chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię, czysto pragmatyczną. Otóż w grupie łatwiej przeżyć i łatwiej żyć. Sprawa jest dość oczywista, nie będę się więc nad nią rozwodził. Wspomnę tylko, że grupa kilkunastu lub kilkudziesięciu ludzi, jeśli jest zorganizowana i sprawnie dowodzona, poradzi sobie z niejednym zagrożeniem. Dlaczego? I znów odpowiedź jest dość prosta. W takiej mikro-społeczności może znaleźć się lekarz, mechanik, żołnierz, rolnik lub jakikolwiek inny „specjalista”, którego umiejętności po pierwsze pomogą innym, a po drugie których będzie mógł tych innych uczyć. W efekcie współdziałania i wzajemnej nauki szanse na przeżycie członków grupy wzrosną.

Ktoś może jednak powiedzieć, że funkcjonując w „postapokaliptycznej” społeczności, choćby i niewielkiej, narażamy się na niemałe ryzyko. I coś w tym niewątpliwie jest. Łatwo możemy sobie przecież wyobrazić zbiorowość, którą rządzą kaprysy samozwańczego „kacyka” i jego popleczników, a której szeregowych członków wykorzystuje się na różne sposoby, którymi się pomiata i pogardza. Taka grupa może przypominać sektę, manipulującą zdezorientowanymi ludźmi lub prywatną armię, pełną otumanionego narkotykami i alkoholem mięsa armatniego.

Przedstawiony właśnie scenariusz jest mało prawdopodobny – zakłada bowiem zupełną zapaść cywilizacyjną, ostateczny kres znanego nam świata. Niemniej, nie możemy go wykluczyć. Tak czy owak, czy to w czasie „małej”, lokalnej apokalipsy, czy też „dużej” i ostatecznej, warto z innymi współpracować, warto pomagać i prosić o pomoc. Oczywiście wszystko z głową i przy zachowaniu jak najdalej idącej ostrożności.

Dwa słowa na zakończenie

człowiek w górach

Po co więc wymyślono zasadę trójek? Jasne, jako mnemotechnikę, pomagającą nam pamiętać o najważniejszych sprawach. Wyżej o tym napomknąłem. Wspomniałem też, że zasada to w sumie taka pigułka, w sześciu punktach mieszcząca spory kawał survivalowego „know how”. Na zakończenie zastanówmy się, jak nasze „trójki” wyglądają w praktyce.

Wyobraźmy sobie, że oto nastał dzień „A”. Słowem, coś się w naszym świecie popsuło i uznaliśmy, że trzeba dawać nogę do naszego, zawczasu przygotowanego, miejsca ewakuacji. A że jesteśmy wytrawnymi survivalowcami, to znamy i stosujemy się do zasady trójek. A ta każe nam po pierwsze działać. Już, tu i teraz, bez czekania i oglądania się na Armię Zbawienia, wojsko lub Caritas. Łapiemy za B.O.B-a i wychodzimy z domu. Po drugie, nim zatrzaśniemy za sobą drzwi, wyciągnijmy z plecaka (pół)maskę – może się przydać, jak będziemy się na rowerze przedzierać przez osiedle, na którym akurat płoną opony i samochody. Po trzecie ubierzmy się adekwatnie do warunków. Po czwarte jadąc do miejsca docelowego pijmy i „organizujmy” sobie wodę. Po piąte, jeśli po drodze musimy biwakować, rozpalmy ogień, osłońmy się od wiatru i deszczu. Po szóste jedzmy regularnie, ale oszczędnie. Po siódme wreszcie, jak już urządzimy się w „bezpiecznej przystani”, postarajmy się uruchomić radio i rozejrzyjmy się, czy w okolicy nie ma innych, podobnych nam uciekinierów. No i starajmy się unkać głównych survivalowych blędów.


autor jakub buźniak

Jakub Buźniak

Pasjonat historii, geopolityki i, w mniejszym stopniu, wojskowości. Dużo czyta, czasem trochę myśli. O swoim prywatnym życiu nie będzie pisał, bo ma świadomość, że nikogo takie wynurzenia nie interesują.


napisz do nas