Karawaning (ang. caravaning) — forma turystyki uprawianej z użyciem przyczepy lub samochodu kempingowego (kampera). Za prekursorów karawaningu można uznać osadników, nomadów, cyrkowców czy członków wędrownych grup teatralnych, którzy spędzali znaczną część swojego życia w podróży wozami, dyliżansami lub domami na kołach ciągniętymi przez konie. Bliższa współczesnej forma tej aktywności narodziła się na przełomie XIX i XX wieku w Europie i USA.

Spis treści:
1. Jak się bronić podróżując kamperem?
2. Kamperem przez zgliszcza, czyli opowieść z końca cywilizacji
3. Kempingowa sielanka
4. Samoobrona na kempingu
5. Nie taki karawaning straszny, jak go malują

obrona kampera w trakcie karawaningu

Jak się bronić podróżując kamperem?

O ile kwestie wyboru pojazdu do uprawiania karawaningu to domena stron poświęconych motoryzacji, tak my postanowiliśmy skupić się na rzadziej poruszanym, jednak dość istotnym aspekcie, jakim jest bezpieczeństwo. Stacjonarne domy są obwarowane drzwiami antywłamaniowymi, alarmami, kamerami, ogrodzeniami itd. Dodatkowo w okolicy zwykle mieszkają ludzie, których lepiej lub gorzej znamy, a w razie potrzeby możemy podać Policji konkretny adres.

Obozując kamperem zapuszczamy się niejednokrotnie w odosobnione miejsca, zaś pola kempingowe obfitują w tłumy nieznajomych, którzy z dnia na dzień odjeżdżają w bliżej nieznanym kierunku. Oczywiście, że są to powody dla których karawaning się uskutecznia — odkrywanie nieznanego, stawianie czoła przeciwnościom losu, poznawanie interesujących ludzi. Jednak trzeba mieć świadomość, że każdy kij ma dwa końce. I tym właśnie brzydszym końcem się zajmiemy.

Poniższy tekst to fikcja literacka, opowiadająca o przeżyciach Mariusza — preppersa, któremu przyszło żyć w świecie, gdzie spełniły się niektóre z najgorszych przewidywanych przez niego scenariuszy. Taka hiperbola nie ma na celu wzbudzania paniki ani wyolbrzymiania jakiegokolwiek problemu, a jedynie ułatwienie prezentacji potencjalnych narzędzi służących do obrony miru mobilnego domostwa. Wszelkie podobieństwo do realnych osób i zdarzeń jest czysto przypadkowe.

Kamperem przez zgliszcza, czyli opowieść z końca cywilizacji

Wygarnięcie jakiemuś idiocie w twarz „a nie mówiłem?” to zwykle spora satysfakcja. Jednak z obecnej perspektywy wolałbym być tym, który się mylił. Czy dało się przewidzieć to, co spotkało świat, który znaliśmy? Trochę tak. Trąbili o tym wszędzie — otwierałem lodówkę, a tam komunikat informujący ile każda sekunda jej pracy pożera prądu i ile to generuje CO2. Po którejś z rzędu pandemii gospodarka była tak rozwalona, że światowa ekonomia chwiała się jak kolos na glinianych nogach — też to przewidzieli. Masowa migracja z krajów dotkniętych suszami tylko dolewała oliwy do ognia, bo nagle w miastach zaczęło robić się ciasno, a tarcia kulturowe i ogólna frustracja spowodowana coraz większym rozwarstwieniem społecznym nie miały wentyla bezpieczeństwa. Do tego międzynarodowe spiski — skośni, ruscy, jankesi, Unia ze szkopami na czele — nakopali pod sobą nawzajem tyle dołków, że w końcu zabrakło normalnego gruntu.

I wszystko walnęło.

samochód płonący na ulicy

Byłem jednym z tych, na których przed upadkiem systemu patrzono z politowaniem, gdy gromadziliśmy zapasy na czarną godzinę, opracowywaliśmy plany ucieczki na każdą okoliczność, szykowaliśmy schrony i szkoliliśmy się z podstaw przetrwania. „Nie szkoda Ci czasu i pieniędzy na te bzdury? Przecież wojny nie będzie, nikomu się to nie opłaca, za daleko zaszliśmy jako cywilizacja, teraz jest inny świat...”. Zupełna racja. Tylko w pewnym momencie dla niektórych nie było już nic do stracenia, więc postanowili siłą zyskać wszystko to, co uznali że im się należy. Jako urodzony cynik nie byłem zaskoczony jak szybko grono poszkodowanych przez los roszczeniowców rozrosło się do takiego stopnia, że nie było szans zatrzymania tej fali. Wybuchła anarchia, której ofiarami w pierwszej kolejności paradoksalnie padli Ci, którzy wcześniej sami do niej dążyli.

Masowe plądrowania, kradzieże, porwania, morderstwa w biały dzień, strzelaniny, panika — krótko mówiąc dzicz. Nagle wiara przestała stanowić kręgosłup moralny, nie było na nią miejsca w tym świecie, gdzie najważniejsze było przetrwanie. Wróciło prawo silniejszego, a wokół najsilniejszych szybko zaczęli się gromadzić poplecznicy, tworząc gangi i bojówki. Pieniądze nie miały znaczenia — straciły całą wartość. Liczyły się zgromadzone zasoby i umiejętność pozyskania kolejnych — najlepiej w brutalny i bezkompromisowy sposób. Następnie oberwało się tym, którzy chcieli po prostu dalej normalnie żyć. Nie stawiali oporu — albo się bali, albo nie potrafili się bronić, albo po prostu nie chcieli.

Droga, kamper i my

Z nami pewnie byłoby podobnie, gdyby nie moje „bzdury”. Gdy tylko wyczułem co się święci, natychmiast porwaliśmy przygotowane plecaki ucieczkowe, spakowaliśmy tyle zapasów trwałego prowiantu ile się dało i zwialiśmy z dala od miasta. Jechaliśmy Volkswagenem T3, którego przerabiałem w wolnych chwilach na kampera. Mieliśmy dach na wodą, mobilność, miejsce do przygotowania posiłku, możliwość zaspokajania potrzeb fizjologicznych i higienicznych, żywność, wodę, elektryczność z paneli słonecznych i przetwornicy, zapas paliwa, narzędzia oraz nieco uzbrojenia. Wybierałem takie dostępne bez zezwolenia, żeby się nie wychylać. Wprawdzie wiedziałem, że najlepsza forma obrony przed zagrożeniami to pozostawanie niewykrytym, ale różnie bywa.

Volkswagen T3 przerobiony na kampera

Miałem zawczasu upatrzonych kilka potencjalnych kryjówek z dostępem do świeżej wody i skierowałem się do najbliższej z nich. Żona ścisnęła moją dłoń, jakby chciała przeprosić i podziękować jednocześnie. To był miły gest, ale wolałbym, żeby nigdy nie musiała mnie nim obdarzyć. Dzieciaki zasnęły z tyłu. Nie miały pojęcia co jest grane, myślały że to tylko rodzinna wycieczka-niespodzianka. Słodka niewiedza. Nie miałem pojęcia jak długo będziemy musieli uciekać i kryć się. Liczyłem, że kiedy opadną pierwsze emocje to sytuacja się ustabilizuje i wróci względna normalność. Tydzień? Miesiąc? Kwartał? Rok? Przecież każdej rewolcie kończy się w końcu paliwo. Chociaż patrząc na Afrykę… Miałem za to nadzieję, że paliwa nie zabraknie nam.

W pierwszej lokalizacji spotkał nas niemiły zawód w postaci wyciętego lasu, przez co bylibyśmy zbyt odsłonięci. Na kolejnej miejscówce okazało się, że na skutek regulowania koryta rzeka wyschła. Cholera, trzeba było częściej aktualizować informacje. Na szczęście trzeci punkt docelowy był takim stanie, jak go pamiętałem. Z grubsza. Zaparkowałem pod osłoną drzew i krzaków, zarzuciłem dla pewności siatkę maskującą na samochód i zaczęliśmy naszą walkę o przetrwanie.

Kempingowa sielanka

Przez kilka pierwszych tygodni mieliśmy spokój. Niedaleki staw i rzeczka obfitowały w ryby, może ze dwa razy w oddali usłyszałem odgłosy ludzkiej aktywności. Wszyscy nosiliśmy ciuchy w barwach kamuflujących, rzadko rozpalaliśmy ognisko, a jak już to w ciągu dnia. Do gotowania korzystaliśmy z kuchenki benzynowej. W radiu sporadycznie wyłapywałem jakieś komunikaty o propagandowym wydźwięku, na CB kilka razy zdarzyły się rekrutacje do okolicznych band. W kluczowych miejscach dokoła obozu pozastawiałem potykacze z puszkami i fotopułapki, które regularnie kontrolowałem.

mycie się pod prysznicem turystycznym

Czasem polowałem z łukiem*, jak namierzyłem coś wartego uwagi w okolicy. Regularnie łowiłem ryby. Pamiętałem o dokładnej obróbce termicznej mięsa, żeby nie złapać pasożytów. Korzystaliśmy z jadalnych dzikich roślin, wysialiśmy też nieco warzyw — warto było mieć nasiona. Wodę uzdatniałem filtrem i gotowaniem, od święta korzystałem z tabletek uzdatniających. Mimo to nasze zapasy sukcesywnie się kurczyły. Przyszła pora wyruszyć na poszukiwania.

Witaj ponownie wredny świecie

Kojarzyłem kilka miejscowości w okolicy, liczyłem że może uda się coś wyszabrować. Szczęśliwie było to takie zadupie, że najwyraźniej wszystkich wywiało i nikt nie pojawił się na ich miejsce. Nie zaniechałem jednak ostrożności i cały czas miałem oczy dokoła głowy oraz czarnoprochowca pod ręką. Żona czekała ukryta z dzieciakami w samochodzie z hukowcem, paralizatorem i sporym zapasem gazu pieprzowego. Udało mi się ściągnąć kilkadziesiąt litrów paliwa z porzuconych pojazdów, natargać sporo słoików z przetworami z piwniczek, zdobyć świece parafinowe, zgarnąć prawie pełną butlę z propan-butanem wraz z kuchenką i uzupełnić suchy prowiant. Głównie ryż i kasze, nieco mąki, kilka konserw różnego rodzaju. Na jakiś czas by wystarczyło, ale było na tyle wcześnie, że postanowiłem odwiedzić jeszcze jedną wioskę, aby odwlec w czasie kolejny wypad.

polowanie z łukiem

Jechałem powoli, żeby nie wzniecać kurzu i trzymałem obroty nisko. Wieś też wyglądała na opuszczoną, więc wjechaliśmy. Toczyłem się wąską asfaltową drogą między budynkami szukając dobrego miejsca do zaparkowania, gdy kątem oka zobaczyłem jakiś ruch. Odwróciłem głowę i w tym momencie w szybę samochodu uderzyła cegła. Dałem gazu, ale przed nami na środek ulicy został wciągnięty na łańcuchu wóz drabiniasty obciążony gruzem i sterczącym na wszystkie strony złomem. W lusterku widziałem, że z tyłu sytuacja wygląda tak samo. Płoty dokoła były betonowe albo solidnie wzmocnione metalowymi rurami. Gnoje dobrze się przygotowali.

Mając silnik z tyłu, wybrałem taranowanie przodem. Wycelowałem w koniec wozu i wdepnąłem gaz do podłogi. Udało się nabrać na tyle prędkości, że przesunąłem wóz i wyrwaliśmy się z potrzasku, niestety złapałem przy okazji kapcia. Nie zważając na to prułem wśród zapuszczonych pól i łąk, starając się w miarę możliwości zmylić ewentualny pościg. Po kilku kilometrach stwierdziłem, że bandyci chyba nie byli zmotoryzowani, bo raczej bez problemu by nas dogonili. Mimo to przeczekałem klucząc po polnych drogach do wieczora i jadąc bez świateł wróciliśmy trochę roztrzęsieni do naszego obozu. Skryłem samochód, zrobiłem obchód ze świecącą na czerwono czołówką po instalacjach alarmowych, zmieniłem koło i zapadłem w płytki sen. Wiedziałem, że najbliższe 72 godziny będą decydujące.

Samoobrona na kempingu

Pierwsza noc po powrocie minęła spokojnie. Następnego dnia cały czas patrolowałem po kryjomu okolicę wypatrując przez lornetkę potencjalnego zagrożenia. Raz wydawało mi się, że zauważyłem poruszenie w odległej linii drzew, ale nie miałem pewności co to było. Kolejna noc również minęła spokojnie, dzień także. Stres i zmęczenie zaczynały dawać o sobie znać, ale jeszcze się trzymałem. W międzyczasie pogoda zaczęła się załamywać i niebo zaszło jednolitą warstwą chmur. Nadeszła noc i wtedy się zaczęło.

Obudził mnie grzechot jednej z puszek na potykaczu od strony głębszego lasu. Wszystko co potrzebne miałem pod ręką, więc momentalnie się zebrałem, obudziłem żonę i dałem znać na migi co jest grane. Wymknąłem się po cichu z samochodu i zaczaiłem z noktowizorem w kępie gęstych krzaków. Po kilku minutach ich zobaczyłem. Trzech wymoczków ubranych jakby zwiewali przez cierniste krzaki z imprezy w remizie. Noże kuchenne przy paskach, w rękach pałka, łom i maczeta. Nie byłem pewien, czy w okolicy nie ma ich więcej, więc postanowiłem z początku działać po cichu. Ciemność dawała mi przewagę, intruzi ewidentnie liczyli na element zaskoczenia, ale po ciemku poruszali się niezgrabnie.

złodziej otwierający kampera

Ten z maczetą postanowił wkraść się na pakę samochodu. Ostrożnie szarpnął klamkę, ale drzwi były zamknięte. Łomiarz stwierdził, że spróbuje od kabiny. Gdy tylko jego głowa pojawiła się przy oknie, oberwał przez uchyloną szybę solidnym strumieniem żelu pieprzowego prosto w oczy — warto było przeszkolić małżonkę. Korzystając z zamieszania opuściłem krzaki i zaszedłem ich od tyłu. Znokautowałem z procy tego z maczetą, który przystanął na chwilę niezdecydowany. Pałkarz widząc to wziął nogi za pas, więc ruszyłem za nim. Krzyknąłem tylko do żony, żeby związała i zakneblowała tamtych dwóch. Uciekinier potykał się uciekając w panice, więc bez trudu go dogoniłem. Odwrócił się wymachując chaotycznie pałką. Wyłączyłem noktowizor i odpaliłem czołówkę, na której ustawiłem wcześniej tryb stroboskopu. Rozłożyłem swoją teleskopówkę i wymierzyłem oślepionemu wrogowi trzy celne ciosy: w nadgarstek dłoni trzymającej pałkę, w kolano i w głowę. Gdy padł zamroczony skrępowałem go szybko opaskami zaciskowymi. Wtedy usłyszałem wystrzał z hukowca.

Popędziłem co sił po lekkim okręgu w stronę samochodu, modląc się w duchu, żeby nie było za późno. Zmieniwszy uprzednio latarkę ponownie na nokto, wypadłem spośród drzew i zobaczyłem, że ten od gazu zdołał chwycić żonę od tyłu i groził jej nożem. Drugi leżał skrępowany. „Zostaw ją!” krzyknąłem, na co usłyszałem salwę niewybrednych bluzgów. Zaproponowałem że oddam mu nasze zapasy, byle tylko dał nam spokój. Zaczął się wahać. Syn z hukowcem stał roztrzęsiony nieopodal i ukradkiem zakładał racę. Zdjąłem noktowizor, podniosłem ręce i zacząłem się powoli zbliżać. „Chcemy tylko przetrwać, tak jak wy. Podzielimy się tym co mamy i sobie pójdziecie”. Tamten kazał mi spadać i cały czas manewrował nożem niebezpiecznie blisko szyi Moniki.

W międzyczasie wzrok przyzwyczaił mi się do ciemności, złapałem kontakt wzrokowy z żoną i synem po czym lekko skinąłem głową. Młody wystrzelił racę w ziemię tuż za mną, oślepiając napastnika. Żona zerwała z szyi niewielki kubotan i asekurując rękę z nożem zadała kilka bolesnych ciosów, z czego jeden tam, gdzie boli najbardziej. Skrępowaliśmy go, szybko zapakowaliśmy się do kampera i ruszyliśmy w drogę, zostawiając intruzów na pastwę losu w upiornie czerwonym świetle racy.

Nie taki karawaning straszny, jak go malują

To starcie udowodniło nam, jak ważna jest znajomość podstaw samoobrony i wypracowane schematy postępowania w sytuacjach kryzysowych. Gdyby nie odpowiednie przeszkolenie, które przekazałem reszcie rodziny, sytuacja mogłaby skończyć się zdecydowanie mniej pozytywnie.

relaks podczas uprawiania karawaningu

Jakiś czas później znaleźliśmy azyl w jednej z kolejnych lokalizacji, gdzie zatrzymała się spora grupa innych uciekinierów. Działaliśmy jak niewielka komuna, pomagając sobie nawzajem i tworząc zalążek nowego społeczeństwa. Po kilku miesiącach w radiu zaczęto nadawać komunikaty, że powstał nowy rząd i stopniowo wprowadzany jest ład i porządek. Przeczekaliśmy trudne początki tego tworu i po kolejnych dwóch miesiącach opuściliśmy schronienie. Powstawała nowa cywilizacja. Chcieliśmy być jej częścią, mając nadzieję, że będzie lepsza od poprzedniej. Póki co dobrze idzie. Oby tak dalej.


Sprawdź sprzęt do samoobrony w combat


* wprawdzie mowa tu o świecie fikcyjnym i sytuacji kryzysowej, ale i tak warto o tym przypomnieć — w Polsce polowanie z łukiem jest nielegalne


autor tadeusz jakliński

Tadeusz Jakliński

Niestrudzony poszukiwacz przedstawicieli gatunku "Dobre i tanie". Entuzjasta praktycznych gadżetów, knifemakingu, turystyki samochodowej, rockowego darcia paszczy i poznawania interesujących ludzi. Bezczelny, bezkompromisowy, bezpardonowy, bez względu na okoliczności. Ot, Tadzio.